Grzbietem Cernei z Poiana cu Peri

( o poprzednim dniu czytaj tu)

Nasz biwak na Poiana cu Peri, foto by Andrzej Cichuniak
Nasz biwak na Poiana cu Peri, foto by Andrzej Cichuniak

 

Poranek na polanie

Wstajemy późno, dopiero około 8-ej. Widocznie wczorajszy popołudniowy odpoczynek na Poiana cu Peri nie przywrócił nam sił po dwudniowej podróży. Może jednak przeciwnie – rozleniwił nas? Jesteśmy jeszcze dość nisko, jak na góry, toteż szybko odczuwamy przyjemne ciepełko. Ułatwia to nam pakowanie oraz przygotowanie posiłku. Najpierw krótka wycieczka do źródełka Izvorul Elizaveta po niezbędny zapas wody.Moje śniadanie różni się od wczorajszego obiadu – nie jest to liofilizat, lecz mleczno-owocowo-czekoladowo- zbożowa mieszanka wg własnego pomysłu. Taka paciaja, w której łyżka sama stoi. 😀 Niemniej spełnia swoją funkcję-  jest pożywna. Posiłek uzupełnia konieczna herbatka oraz resztki prowiantu “na drogę”- sucha kiełbasa i kilka bułek. Tymczasem przestało być przyjemnie cieplutko- zapanował bezlitosny upał co zmobilizowało nas do kolejnych odwiedzin źródełka, aby napełnić nasze – puste już –  butelki po rumuńskiej wodzie mineralnej.

 

Poiana cu Peri rankiem photo by Robert Kmieć
Poiana cu Peri rankiem photo by Robert Kmieć

Pamiętając jak wczoraj się niemal gotowaliśmy w naszych długich spodniach, odpinamy nogawki, ciesząc się, że dziś powędrujemy komfortowo. Jakże się myliliśmy…

Jeszcze tylko sprawdzamy czy wszystko spakowane i około godziny 11 ruszamy grzbietem Cernei z Poiana cu Peri na północ.

Trasa Poiana cu Peri - Culmea Mare
Trasa Poiana cu Peri – Culmea Mare

 

Pasterskim szlakiem

Początkowo szlak jest ewidentny, choć ścieżki ani śladu. Idziemy grzbietem na granicy łąki i lasu. Od czasu do czasu pokonujemy małe, lecz malownicze bukowe zagajniki. Gdy tak mozolnie, wśród narastającego upału pokonujemy przestrzeń, słyszymy szczekanie – blisko, coraz bliżej. Czujemy się niezbyt pewnie, bowiem jeszcze przed podróżą każdy z nas czytał o największym niebezpieczeństwie rumuńskich gór- nie, nie o niedźwiedziach czy wilkach, lecz o psach pasterskich właśnie. Na szczęscie mijamy stado owiec jakoś bokiem nie budząc większego zainteresowania czworonożnej straży.

Poiana cu Peri w Cernei foto by Andrzej Cichuniak
Poiana cu Peri w Cernei foto by Andrzej Cichuniak

Na kolejnej polanie znajdujemy nasz pierwszy rumuński szałas. Pasterskie tradycje- to jest to, po co warto przyjechać w Karpaty Południowe. Niestety, nie możemy go obejrzeć dokładniej, gdyż jest zamknięty i ogrodzony. Jednak Robert znalazł lukę wśród sztachet i długo oglądał- chyba rozważa czy warto zostać pasterzem. 😉

Szałas na polanie w górach Cernei
Robert bada szałas przed zakupem 😉

Zagubieni

Tuż za szałasem spotyka nas miła niespodzianka – porządna, wyraźna polna droga wiodąca prosto tam gdzie wędrujemy.  Idziemy spokojnie ufając szlakowi…właśnie, kto ostatnio widział znaki?! Były, były co dopiero- ktoś odpowiada- czerwony pasek albo kwadrat. Ok -wędrujemy dalej lekko skręcając w lewo, i ponownie w lewo i….zaraz, zaraz, ta droga  już nie zasługuje na określenie “grzbietowa”- czy na pewno poprowadzi nas do celu? Zrzucamy plecaki, na lekko rozchodzimy się w różne strony- koledzy do tyłu i na boki, a ja zmierzam dalej drogą sprawdzić dokąd wiedzie. Po przejściu kilkuset metrów już wiem, że:

1 nie ma znaków szlaku

2 droga biegnie poprzecznie do grzbietu i

3 schodzi coraz mocniej w dól

Wniosek: to nie nasz szlak. Wracam ciekawy “odkryć” kolegów.

Okazało się, że Cichy znalazł oznakowany szlak -widać go wyraźnie na jednym z drzew. Między drzewami widnieje luka będąca ostatnim śladem dawnej ścieżki. Niestety, ostatni turysta przemierzał tę trasę za cesarza Franciszka Józefa, nie później – przynajmniej na to wskazuje jej stan- zarośnięcie utrudniającymi marsz krzaczorami. Nie mamy jednak wątpliwości, że to właściwy kierunek, wiedzie bowiem nieco zwężającym się na tym odcinku grzbietem. Wchodzimy śmiało w ten gąszcz i…już po chwili żałujemy naszej beztroski- mieszanina pokrzyw i jeżyn poczęła łagodnie masować nasze gołe łydki i uda. 😉 Przecież jesteśmy tuż nad słynnym swego czasu kurortem- Herkulesbad. 😀 Dość żartów- tak naprawdę, to żadne masowanie, lecz tortura. Nogi mamy poorane i pokryte bąblami. Wniosek na kolejne dni: póki nie wkroczymy w piętro hal, zakładamy spodnie choćbyśmy się mieli ugotować.  Na szczęście krzewiasta dżungla ustapiła miejsca szerokiej ścieżce przez malowniczą buczynę, aby po chwili wyprowadzić nas na widokową polanę na przełęczy.

Widok z Cernei na Mehedinti

Widok z Cernei na Mehedinti

Popas w południe

Zmęczeni, spragnieni, głodni i ugotowani słonecznym żarem zatrzymujemy się w cieniu na obiadowy popas. Z powodu wcześniejszych poszukiwań szlaku czynimy to dopiero o 14. Za późno- wędrowaliśmy w największym upale,a przecież wczoraj ustaliliśmy, że w tej temperaturze robimy przerwę około południa. W butelkach mamy jeszcze sporo zapasu wody, toteż pozostaje nam tylko włączyć nasze gazowe kuchenki, a później zalać wrzątkiem nasze specjały. Koledzy preferują jakieś chińskie zupki, makarony oraz dania własnego pomysłu, ja natomiast, tradycyjnie przyrządzam prawdziwe danie z liofilizatu- jakiś strogonov czy risotto z kurczakiem. 😀 Popijam herbatą, a później poprawiam smak czerwonym barszczem z torebki.

 

Przerwa obiadowa w Cernei, foto by Andrzej Cichuniak
Przerwa obiadowa w Cernei, foto by Andrzej Cichuniak

Mniam, mniam- brzuchol pełny, czas na relaks: rozmowy, półdrzemka w cieniu, sesje foto na polanie, oglądanie okolicznej panoramy – tak schodzi nam ponad godzina. Jeszcze tylko ustalamy czy iść dalej czy może już tu zanocować…

Przerwa obiadowa
Przerwa obiadowa

Wyżej, wyżej, miły bracie…

 

Idziemy! Mamy sporo sił oraz nadzieję, że trafi się kolejna polanka z niedalekim źródełkiem. Sprawdzamy jeszcze okolicę na szkicu- jesteśmy gdzieś pomiędzy 7 Izvoare a Valea Bolvasnita. Przed nami krótki odcinek ostrzejszego podejścia.

Ja na grzbiecie Cernei
Ja na grzbiecie Cernei

 

Kluczymy wśród poskręcanych buków wznosząc się wreszcie na górskie wysokości, choć do 1000 m n.p.m. nadal sporo brakuje. Pomagają nam z rzadka pomalowane na pniach znaki szlaku. Podejście krótkie i niezbyt strome, ale chcemy już znaleźć nieco płaskiej powierzchni na biwak. Wreszcie stąpamy po wąskim, lekko sfalowanym grzbiecie, wypatrując światła między drzewami – choćby małej polanki. Wreszcie jest – maleńka, pokryta wysoką trawą z rozrzuconymi gdzieniegdzie kamieniami oraz kopczykiem głazów przy granicy lasu. Zapewne ktoś, kiedyś “sprzątał” polanę usuwając co większe kamienie. Dla nas to dobrze, bo łatwiej znaleźć miękkie miejsce na namioty.

 

Wieczór na grzbiecie




Jest koło 16 – mamy sporo czasu do wieczora. Zadanie pierwsze- znalezienie źródła.  Analiza mapek wskazuje, że wschodnie stoki są strome, a źródła tryskaja bardzo nisko. Natomiast po zachodniej stronie grzbietu jest kilka stosunkowo płytko wciętych dolinek z wysoko zaznaczonymi strumieniami. Co prawda, podczas suchego, gorącego lata, źródła wytryskują niżej, ale idąc wzdłuż dna doliny mamy nadzieję je znaleźć. Rozchodzimy się zatem- część ekipy rusza nieco na północ, aby zejść do dużej biegnącej na zachód doliny, a my z Tomkiem (?) idąc boczną drogą tuż poniżej grzbietu, cofamy się na południe. Mój nos mi podpowiada, że taka droga MUSI prowadzić do źródła. Mijamy z prawej pierwsze odgałęzienie sprowadzające w głęboką dolinę- za głęboką, nie chcemy tak nisko szukać wody.

Po paru chwilach skręcamy na ni to drogę ni ścieżkę wyraźnie schodzącą bocznym grzbietem w dół. Dolina na prawo od nas, czyli na północ szybko się pogłębia- to ta, do której własnie nie zeszliśmy  Na szczęście lewa, czyli południowa dolinka biegnie niewiele poniżej nas. Gdy tylko drzewa i krzewy się przerzedzają schodzimy na jej szerokie, łagodne dno. Niestety – jest suche. Trzeba sprawdzić niżej. Niedaleko szukaliśmy. Wśród drzew w wielu miejscach sączyła się woda. Bardziej to było podobne do bagienka niz górskiego źródła, ale na szczęście pasterze zbudowali tu wodopój dla owiec. Prosto z gruntu do niewielkiego baseniku sączyła się czysta, źródlana woda. Ślady kopyt wkoło zniechęcały nas jednak do picia na surowo. Napełniamy nasze zbiorniki i obładowani jak muły wracamy na grzbiet. Tak na zmianę z kolegami schodzilismy tam jeszcze ze dwa razy. Pamiętam, że Tomek zachęcony czystością wody zrobił sobie pełną prysznicową kąpiel.

Gotujemy kolację na biwaku w Cernei fto by Robert Kmieć
Gotujemy kolację na biwaku w Cernei fto by Robert Kmieć

Nadchodzący wieczór nastroił nas górsko-romantycznie- pozbieralismy suchych gałęzi, obudowaliśmy palenisko kamieniami i rozpalilismy ognisko! 😀  Dzisiaj gotujemy na ognisku…Mimo, że budowalismy jakieś piecykowe konstrukcje jakoś nam to nie wyszło – moja woda z manierki przesiąkła smakiem dymu- wędzonka w płynie. 😀 Ostatecznie kolacja została przyrządzona tradycyjnie na kuchenkach, ale ogień i tak sprawił nam radość. Dość długo siedzielismy przy nim rozprawiając o “naszych górskich sprawach”. Tym razem żadna burza ani deszcz nam nie przeszkodziły. Na koniec ustalamy bardzo wczesną pobudkę- ten upał! – i do śpiworków.

Zobacz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.